wtorek, 31 grudnia 2013

Do siego (że jakiego?) roku!

Życzymy sobie wszyscy „do siego roku” - ale właściwie jakiego? Co znaczy to tajemnicze słowo? Ponieważ nie lubię tkwić w niewiedzy, spytałam o to wszechwiedzący internet i oto, czego się dowiedziałam:
przede wszystkim trzeba pamiętać, że piszemy to rozłącznie, więc formę „dosiego” wykreślamy z naszych główek. Owe życzenia były onegdaj składane w okresie Bożego Narodzenia, a nie Nowego Roku, a znaczą ni mniej, ni więcej, a „do tego roku” , co dotyczyło życzeń doczekania w zdrowiu i pomyślności do tego roku, który nadchodził. Dziwne słówko, brzmiące w Mianowniku sь”, czyli „ś”, „si” oznaczające: „ten”, pochodzi z języka prasłowiańskiego. Przetrwało w niektórych frazeologizmach np.: „tak czy siak”

Jeśli chcecie poczytać więcej na ten temat odsyłam TUTAJ, a jeśli przy okazji chcecie poznać etymologię frazeologizmu „od sasa do lasa” (które dopiero w czasach saskich nabrało wydźwięku bardziej politycznego), to polecam Obcy język polski.
...

Pogoda robi nam psikusy i trudno powiedzieć, czy bardziej aktualnie przypomina wiosenną czy jesienną - jednak z pewnością nie ma nic wspólnego z zimą! Dlatego też dzisiejsza stylizacja, która jest tak naprawdę stylizacją powstałą w listopadzie, równie dobrze sprawdzi się teraz (choć wtedy było zimniej niż w tej chwili). A pod zdjęciami pasująca tematycznie piosenka ;).







płaszcz, komin, czapka, sweter, liść, kolczyki, korale - Orsay; spódniczka - Stradivarius; botki - Deichmann, torebka - Carry

Almost total Orsay look był całkowicie niezamierzony ;).

A na koniec tematyczny utwór, czyli "Człowiek z liściem na głowie":

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zbliża się koniec fioletu

Znalezione na Pintereście
Jest wiele życzeń, które mogłabym Wam złożyć, ale w tym roku życzę Wam przede wszystkim, żebyście się na chwilę zatrzymali. Żebyście nie wpadali w te święta z biegu, zagonieni, prosto z uczelni, pracy czy szkoły. Żebyście znaleźli chwilę na kontemplację, wyciszenie, pomyślenie o swoim życiu. Nawet jeśli nie zdążycie czegoś zrobić, świat się nie zawali. Jeśli nie zdążycie upiec ciasta albo pięknie spakować prezentów, trudno, to nie jest najważniejsze – mimo że każdy z nas chce, aby te święta wyszły perfekcyjnie (w końcu rodzina przyjdzie, będzie oceniać i w ogóle). Ale pamiętajcie, to nie ilość bombek czy wartość prezentów zadecyduje o tym, czy święta były perfekcyjnie – ale to, co macie w sercach i jak przeżyjecie te święta. Syn Boży przyszedł do nas po cichu, bez famfarów, prezentów i luksusów, bez gwaru, szumu i przesady. Tacy i my postarajmy się być. Bez niepotrzebnego gwaru. Po cichu.

Wesołych, zdrowych i spokojnych świąt Wam życzę!

Polecam Wam również jedną z moich ulubionych świątecznych piosenek, tutaj w wykonaniu ś.p. Ronniego Jamesa Dio:

A na koniec jeszcze świąteczne przesłanie:
(nie wiedzieć czemu nie chciało mi się pokazać okienko z filmem).

PS. Tytuł postu nawiązuje oczywiście do końca Adwentu :).

A oto nasza cudna, rybnicka choinka:

Mam na sobie sweterek, który udało mi się dorwać na otwarciu Sinsaya w C.H. Magnolia we Wrocławiu, dzięki magicznej zniżce -50% dałam za niego raptem 25 zł :D.


płaszcz, czapka, szalik, rękawiczki - Orsay; spodnie - C&A; sweter - Sinsay; torebka - Boti; buty - CCC; skarpetki - H&M; naszyjnik - jarmark we Wrocławiu

wtorek, 10 grudnia 2013

Zimokawy i śnieżynkowy płaszcz

Herbatka z dodatkiem jabłek i suszonych jagód goji, pyszotka!
Kiedy myślę o mrozie hulającym za oknem, od razu mam ochotę sięgnąć po kubek ciepłej herbatki lub innego rozgrzewającego napoju. Możemy takowy albo samemu sobie przyrządzić, albo skryć się w jakiejś przyjemnej kawiarence. Obie opcje są równie kuszące.

Jeśli zdecydujemy się na kawiarnię, to oto przedstawiam wam moje osobiste i subiektywne zimowe top 3:

1. Zimowa latte w Turkawce. Pyszna kawa przyrządzona z Etno Cafe, z dodatkiem mojego ulubionego syropu o smaku czekolady i pomarańczy, a ponadto rozpływające się na powierzchni kawy marshmallows;

2. Rozgrzewająca herbata z goji w Vinyl Cafe. Żeby nie było nudno, w herbatce utopiono wiele pysznych dodatków: pomarańczę, malinki, jabłka, goździki i przede wszystkim pełne witamin i wszystkiego, co tylko może wyjść na zdrowie, suszone jagody goji;

3. Shake'i na ciepło w Shakewave. Jeśli dobrze pamiętam, mój napój miał dumną nazwę Stary Piernik i składał się z ciastek korzennych, miodu oraz orzechów włoskich – niczym wszystkie smaki zimy zaklęte w płynnej konsystencji shake'a!

Cappuccinko i najpyszniejsze ciastka z Biedronki, moje ostatnie odkrycie :D
Natomiast jeśli zimę podziwiamy zza szyb mieszkania, polecam rozgrzewanie się w bardzo prosty sposób. Mianowicie do herbaty bądź samego wrzątku możemy wrzucić dodatki, jakie tylko nam się zamarzy. Ja osobiście lubię połączenie imbir + cytryna + miód albo cynamon + jabłka, jak również pomarańcza + goździki + jagody goji, ewentualnie jakiekolwiek z powyższych lub zupełnie innych składników wymieszać i delektować się smakiem naparu :D.

A jak wy się rozgrzewacie w te zimne dni?



Zdaję sobie, że biały nie należy do najbardziej praktycznych kolorów, ale nic nie zabije mojej miłości do tego płaszcza.


A tu rozgrzewam się duuużą latte w Vinylu, mając na sobie ciepluchny sweter w lamy.


płaszcz - Orsay; szalik, t-shirt - Medicine; spodnie - Pako Jeans; sweter w lamy - s.Oliver; naszyjnik - wyswapowany od Rykoszetki :); martensy - McArthur; torebka - Carry; soczewki - GeoOptica

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Być świadkiem zbrodni sprzed wieku



28 grudnia w Studiu Na Grobli odbyła się długo wyczekiwana premiera spektaklu „Armine, Sister”. Zachęcam do przeczytania mojej wcześniejszej notki „O istnieniu narodu decyduje jego kultura”, w której opisywałam ogólne założenia najnowszego projektu Teatru ZAR, w tym również (a może przede wszystkim) ww. spektaklu.

O godzinie 19:00 zostaliśmy przeniesieni z dzielnicy Wrocławia do ormiańskiego kościoła w roku 1915. Widzowie, czy może raczej, świadkowie siedzieli po przeciwległych stronach sali pogrążonej w mroku, patrząc na oświetloną momentami bardziej, momentami prawie wcale, scenę. Niemal niewidoczni muzycy przez cały czas tworzyli niesamowitą, poruszającą atmosferę, śpiewając utwory zarówno oddające ducha kultury ormiańskiej, jak i zwracające uwagę na ból i cierpienie, których ten lud doświadczył. Śpiew odgrywał niezwykle ważną, wręcz kluczową rolę dla wczucia się w tragizm mordowanego społeczeństwa. Sam spektakl nie był do końca fabularny, ale opierał się o figury czterech kobiet, które stanowiły synekdochę wszystkich świadectw zawartych w listach czy opowieściach, do których dotarli artyści Teatru ZAR. Początkowy ład został zakłócony przez oprawców, którzy nawet zaczęli rozbierać kolumny świątyni, co przypomina, że w tamtym okresie przeszło 2000 kościołów zostało zniszczonych. Ponadto niezwykle sugestywny jest akt zmieniania tychże kolumn w szubienice, co dodatkowo wzmaga wszechobecny niepokój i strach. Zwróciłam również uwagę na pewien kontrast: z jednej strony drobne, delikatne kobiety, bose, w przewiewnych sukienkach, z drugiej – silni, brutalni mężczyźni, w ciężkich, wojskowych butach. Jeden z rekwizytów stanowiło łóżko pozbawione materaca, łóżko, które bardziej niż z miejscem wypoczynku kojarzyło się z narzędziem tortur. Na ramie łóżka jedna z kobiet wieszała różaniec, pokładając ostatnie nadzieje w Bogu. Wyważane drzwi uderzały z hukiem o ziemię, niepowstrzymane przez biedną, delikatną niewiastę, próbującą bronic wejścia do domu. Aparat fotograficzny uwieczniał zbrodnię ludobójstwa, pozostawiając dowody brutalnych czynów istniejące po dziś dzień. Przykuwa również uwagę, że podczas spektaklu nie zostało wypowiedziane ani jedno słowo, co pokazuje, że zbrodnia mówi ponad językami i może stanowić świadectwo dla każdego człowieka w każdym zakątku Ziemi, ponieważ każdy może zrozumieć oraz poczuć ból i cierpienie pokazane w owej sztuce.

Reasumując, „Armine, Sister” jest dziełem niezwykle wstrząsającym, poruszającym wyciszoną przez historię zbrodnię ludobójstwa, o której my, stając się świadkami, jesteśmy zobowiązani mówić, co niniejszym czynię, zachęcając Was do wybrania się na ten wspaniały, a jednocześnie bardzo ważny spektakl.

wtorek, 26 listopada 2013

Widmologie Różewicza


 
To nie jest możliwie, żeby to był przypadek. Bo jakie jest prawdopodobieństwo, że tyle pozytywnych wydarzeń będzie miało miejsce akurat, kiedy ja muszę się uczyć do kolokwiów? Wrocław Fashion Meeting, Festiwal „Ukraina Viva!”, Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej, akcja Buy A Book, Międzynarodowy Festiwal Gier Planszowych, Żywa Biblioteka w ramach Dnia Życzliwości, koncert Vahdat Ensemble, koncert Blindead i inne. Nie mówiąc nawet o grze miejskiej Dybuki, która przyciągnęła niemałą liczbę osób mimo zimnej, późnolistopadowej pogody. Och, takie koincydencje się nie zdarzają, mówię wam, że to musi być skierowane przeciwko mnie <teorie spiskowe mode on>.

Oczywiście na coś musiałam się skusić. Wybór padł na trzeci dzień konferencji naukowej „Tadeusz Różewicz. Próba rekonstrukcji, bio-grafia, historia, kultura” w ramach Bruno Schulz Festiwal. Niesamowite jest posłuchać ludzi, którzy mają tak obszerną wiedzę na temat tego wspaniałego poety, a jednocześnie próbują zrozumieć go, unikać zakłamania jego sztuki i pokazać ją tak, jak sam autor chce, by była widziana. Na sali była również obecna, niejako w roli suflera, pani Małgorzata Różewicz, żona wnuka artysty, która dopowiadała swoje uwagi i zwracała uwagę na sprawy, które nie zawsze po samym przeczytaniu tekstu można wywnioskować, a którymi ona, jako osoba znająca mistrza, może się podzielić. W piątek były poruszane takie tematy jak widmologia Różewicza, Piotr Rogalecki mówił o zjawach, które niezmiennie przewijają się przez twórczość autora „Niepokoju”, o zmarłych, którzy nie odeszli, ale wciąż są obecni wśród żywych. Krystyka Pietrych poruszyła temat barw, zwracając uwagę, że poezja Różewicza dąży do szarości, która pochłania inne barwy. Na tym tle można pojawia się metafizyczna, wręcz mistyczna biel, chociażby w wierszu „Biel się nie smuci”, otwierającym tomik „Wyjście”. Zwraca tu uwagę fakt, że tenże wiersz jest biały na czarnym tle kartki. Można się zastanowić, czy biel to pierwiastek boski? A może biel to śmierć? (Z całym szacunkiem dla powagi spotkania, ale przy stwierdzeniu: „Biel staje się bielsza”, pomyślałam, że brzmi to jak z reklamy proszku do prania). Bardzo spodobało mi się zdanie zacytowane przez panią Pietrych, a które było podsumowaniem któregoś z wcześniejszych wystąpień: „Nie mówić więcej o upadku, lecz upaść, bowiem tylko tak można coś osiągnąć, doświadczyć, przeżyć.” Nie będę streszczać każdego referatu, bo nie widzę w tym sensu, ale cieszę się, że się wybrałam na tę sesję naukową. Niezwykle cenię Różewicza za jego twórczość i nie wiem, czy gdyby konferencja dotyczyła innego poety, to czy bym się zdecydowała na nią pójść.

Przywieźli choinkę na rynek. Składają ją. Czy tylko mnie się wydaje, że takie rzeczy nie pozwalają nam docenić jesieni? Takie dwumiesięczne Boże Narodzenie (przypomnę: czekolada w choinki pokazała się jeszcze przed Wszystkimi Świętymi). Nawet Kevina zostawili samego w domu w ostatni weekend zamiast zaczekać z tym do wigilii.







Zachwyca was tak bardzo jak mnie kruk w cylindrze :D?

płaszcz - Orsay; bluzka, bluza, apaszka - Medicine; spodnie - C&A; buty - CCC; torebka - Carry; czapka - Tally Weijl; kolczyki - ReStyle

wtorek, 19 listopada 2013

Bo Bizet to nie tylko "Carmen"

Tak się złożyło, że jeszcze nie miałam okazji być na operze, toteż kiedy okazało się, że koleżanka poszukuje towarzystwa, z chęcią się zgodziłam. Tę decyzję zaliczam do bardziej udanych w moim życiu, ponieważ dzięki niej wybrałam się na "Poławiaczy pereł" George'a Bizeta. Już sam fakt, że w tym megawidowisku brało udział 300 aktorów, robi wrażenie. Zdecydowanie odpowiadało mi, że akcja tej opery rozgrywa się w Cejlonie, bo dzięki temu można było poczuć tę jedyną w swoim rodzaju orientalną atmosferę, wzmożoną przez przepiękne stroje (i częste wzywanie boga Brahmy). Bardzo dobrym pomysłem jest wyświetlanie polskiego tłumaczenia libretta na telebimach, dzięki czemu nie ma problemu ze zrozumieniem (bo nie wyobrażam sobie, żeby śpiewali tłumaczony tekst). Fabuła sama w sobie może i mnie nie porwała, jednak nie była też zła. Zresztą wydaje mi się, że nie jest ona najważniejsza w operze, a kluczową sprawę stanowi muzyka, która była najwyższym poziomie. Wszyscy soliści zachwycali umiejętnościami wokalnymi, a brzmienie chóru miało moc i wprowadzało w klimat Cejlonu. Przepięknie tańczyła sekcja baletowa, można było się na nich zapatrzeć. Teraz z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego megawidowiska we Wrocławiu, które zapowiada się na wiosnę.
Kilka zdjęć:

Jeśli chodzi o stylizację, to jest cieplutko i jesiennie. W tym sezonie wzięło mnie na kolor bordowy, co zresztą nietrudno zauważyć (sparkląca się bordowa czapka, cudeńko!). Koszula, którą mam na sobie, ma tylko jedną niedogodność - jak zapnę ją na ostatni guzik, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to próba pozbycia się mnie poprzez uduszenie.

Może nie do końca widać, ale mam jasno zielony lakier oraz srebrny






płaszcz - Promod; sweter - Takko; bluzka koszulowa - H&M; torebka - Orsay; czapka - New Yorker; koturny - CCC;

środa, 13 listopada 2013

O istnieniu narodu decyduje jego kultura


12 listopada br. miałam przyjemność uczestniczyć w konferencji prasowej dotyczącej premiery niezwykłego spektaklu „Armine, Sister” w Teatrze ZAR, a także innych powiązanych ze spektaklem wydarzeń, które w najbliższym czasie będą miały miejsce we Wrocławiu.

Ów spektakl, którego premiera zaplanowana jest na 28 listopada w Studiu Na Grobli jest poświęcony z jednej strony kulturze i tożsamości ormiańskiej, skupiając się w dużej mierze nie tylko na obrazie, ale także na muzyce, natomiast z drugiej strony zwraca uwagę na kwestię „milczenia Europy” wobec zbrodni ludobójstwa Ormian, która miała miejsce w 1915 roku, a która została wyciszona z powodu trwającej wtedy I wojny światowej. Artyści chcą przerwać to milczenie, przeciwstawić się marginalizacji i tabuizacji problemu zbrodni dokonanej na Ormianach. Mimo iż istnieją źródła historyczne mówiące o tej zbrodni, nie są one wystarczające, gdyż skupiają się głównie na liczbach i suchych faktach, brakuje natomiast języka, który upodmiatawiałby ofiary. Takim językiem jest sztuka, a niestety ilość dzieł dotyczących tej kwestii jest drastycznie mała, stąd między innymi pomysł na zajęcie się tymże problemem. Dengbesz Kazo zwrócił uwagę, że Kurdowie są podobni do Ormian pod tym względem, że również byli ofiarami ludobójstwa, a i Polacy jako doświadczony naród powinni zrozumieć ten ból. Powiedział również, że o istnieniu narodu decyduje jego kultura, a jeśli kultura upada, to naród traci swoją tożsamość. Jarosław Fret, lider Teatru ZAR i dyrektor Instytutu im. Jerzego Grotowskiego, powiedział podczas konferencji, że „Armine, Sister” przynosi zmianę w pracy Teatru ZAR nie tylko jeśli chodzi o tematykę, gdyż starają się oni nadać nazwę nowej przestrzeni, którą roboczo nazwali „witness action”, a która jest oparta na byciu świadkiem wydarzenia poprzez różne przedsięwzięcia tj. nie tylko spektakl, ale i panele, wystawy, koncerty, instalację etc. Godne uwagi jest, iż podczas tego projektu pod raz pierwszy w historii ormiański śpiew modalny zostanie zaprezentowany na deskach teatru. Inną ciekawą sprawą jest, że zespół biorący udział w tym przedstawieniu jako jedyny na świecie wykonuje swańske/gruzińskie pieśni pogrzebowe i hymny sardyńskie.

W projekcie biorą udział tacy artyści jak: siostry Mahsa i Marjan Vahdat z Teheranu. Warstwa liryczna ich muzyki pochodzi zarówno ze współczesnej poezji irańskiej, jak i mistycznej i miłosnej poezji wielkich poetów perskich takich jak żyjący 700 lat temu Hafiz, którego twórczość przeciwstawiała się muzyce tawerny z jej duchowym wymiarem. Dengbesz Kazo, który od 2,5 roku jest związany z Teatrem ZAR, nawiązuje do długoletniej tradycji kurdyjskich opowiadaczy historii. Dengbeszowie są to wędrowni pieśniarze i opowiadacy, których sztuka opiera się na głosie, a nie na akompaniamencie muzycznym. W 1960 roku rząd turecki zakazał praktyki dengbeszów. Aram Kerovpyan, Virginia Pattie Kerovpyan i Vahan Kerovpyan to członkowie ormiańskiego chóru pieśni liturgicznych Akn oraz zespołu Kotchnak. Aram jest również doktorem muzykologii, a także mistrzem śpiewu w ormiańskiej katedrze w Paryżu. Murata İçlinalça w wieku 8 lat zaczął uczyć śpiewu mistrz Nişan Çalgıcıyana, a aktualnie Murat sam jest mistrzem śpiewu w kościele pod wezwaniem św. Grzegorza Oświeciciela w Stambule

Członkowie Teatru ZAR podróżowali do Anatolii, Armenii i Stambułu w poszukiwaniu wiedzy, świadectw i inspiracji, a owoce tych podróży w postaci zebranych przez nich materiałów i wykonanych zdjęć zostały przedstawione na wystawie „Być świadkiem świadków”. Można ją zobaczyć od 12 listopada do 4 grudnia przy ul. Świdnickiej 24. Trzy postaci są swoistymi symbolami rozważań o ludobójstwie, wśród nich jest: niemiecki oficer armii tureckiej oraz ormiański mnich, muzyk i muzykolog, któremu udało się uniknąć aresztowania w 1915 roku, a także plski prawnik żydowskiego pochodzenia, który stworzył projekt Konwencji w sprawie Zapobiegania i Karani Zbrodni Ludobójstwa (uchwalonej przez ONZ w 1948 roku).

Kolejnym połączonym z projektem wydarzeniem jest akcja „Świadek” w wykonaniu jednego z najbardziej znanych twórców tańca butō, Daisuke Yoshimoto, którą można obserwować od 13 do 17 listopada o 18:00 na placu Solnym. Daisuke współpracuje z teatrem ZAR od 10 lat, w 2003 roku tańczył w przedstawieniu „Łazarz” w ramach projektu „Ewangelie dzieciństwa”. W performensie, który miałam okazję dzisiaj zobaczyć, mistrz butō powołuje siebie jako świadka wydarzenia, którego sam nie doświadczył, a jednocześnie, wydaje mi się, powołuje również nas na świadków. Jego sceną jest instalacja złożona z 16 kolumn, które stanowią model świątyni ormiańskiej. Artysta w przejmujący sposób opowiada ruchem, tańcem historię pełną bólu i cierpienia. Jeśli będziecie mieć możliwość w najbliższych dniach być w okolicach rynku wrocławskiego, zachęcam do zobaczenia mistrza.

Warto również zwrócić uwagę na zbliżające się koncerty. 19 listopada o 19:00 w Synagodze pod Białym Bocianem wystąpi Dengbesz Kazo, kurdyjski śpiewak. 26 listopada w tym samym miejscu odbędzie się występ Vahdat Ensemble, w którego skład wchodzą: siostry Vahdat, Pasza Handżani, Atabak Elyasi oraz Ali Rahimi. 3 grudnia w Katedrze Greckokatolickiej pw. Świętych Wincentego i Jakuba odbędzie się koncert irmisów, czyli prawosławnych pieśni liturgicznych w wykonaniu Natalii Połowynki, Julii Cwiach i Nazara Romaniuka z Ośrodka Teatralnego „Słowo i głos” z Lwowa. Na koniec, 8 grudnia w Sali Teatru Laboratorium odbędzie się koncert z okazji jubileuszu Teatru ZAR.

Zaplanowano również wiele warsztatów i pokazów filmowych.

Zainteresowanych (a liczę, że takowi się znajdą, ponieważ zapowiadają się naprawdę wartościowe i ciekawe wydarzenia) odsyłam do strony Instytutu im. Jerzego Grotowskiego oraz do strony Teatru ZAR.




piątek, 8 listopada 2013

Gramofon, kawa - cóż więcej do szczęścia?


Jakiś czas temu przedstawiałam wam uroczą coffee shop Turkawkę, dziś pora na kolejną z moich ulubionych kawiarni we Wrocławiu.

Zapraszam was do niezwykle klimatycznego miejsca, z którym picie kawy umila muzyka dobiegająca z gramofonu, tworząca jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Oto przed wami Vinyl Cafe.

Zacznę od kawy, bo, jak sama nazwa wskazuje, to ona jest elementem kluczowym każdej kawiarni. Latte jest podawane zawsze w ślicznych, ogromnych kubkach, dzięki czemu podczas dłuższej dyskusji nie trzeba się bać, że jej nam zabraknie. Jako miłośniczka cappuccino i latte mogę z ręką na sercu stwierdzić, że mają je naprawdę wyśmienite, dodatkowo, jeśli ktoś jest zwolennikiem syropów, może skusić się na Vinyl Latte z syropem gruszkowym i bitą śmietaną (aczkolwiek ja pozostaję przy „klasyce gatunku”). Z wypieków moim faworytem jest pyszna tarta limonkowa, palce lizać! Czekoladofilom polecam z kolei smakowite brownie. Jeśli natomiast zdarza wam się wybiec z mieszkania bez śniadania, to z myślą o was powstały zestawy śniadaniowe – możecie wybrać np. musli z mlekiem, tosty z dodatkami, pieczywo z twarożkiem, do wyboru, do koloru. Ostatnio próbowałam ich bezalkoholowego mohito, które zdecydowanie również jest godne polecenia, a jak zrobi się mroźniej, z pewnością skuszę się na ich rozgrzewającą herbatkę z goji.

Skoro omówiłam już menu, pora na wnętrze kawiarni. Jest ono wypełnione płytami winylowymi, zawsze któraś z nich gra w gramofonie, a jeśli ma się takie życzenie, można samemu wybrać płytę, która zostanie puszczona. Właśnie ta muzyka, jak również oświetlenie, wystrój, a nawet w pewnym stopniu goście Vinyla tworzą ten niesamowity nastrój, do którego uwielbiam powracać. Obsługa jest profesjonalna i zawsze bardzo miła, co jest dla mnie równie ważne. Jeśli chodzi o ceny, to są zdecydowanie przystępne, jak na wrocławskie warunki.

Przechodząc do puenty, Vinyl Cafe jest miejscem z duszą, więc jeśli jeszcze go nie znacie, to koniecznie zajrzyjcie na ul. Kotlarską i dajcie się wciągnąć magii tego unikalnego miejsca.

PS. Nie przeraźcie się moim strojem, gdyż zdjęcia były robione na przełomie wiosny i lata ;).

 
Bo kto nie lubi italo disco? :D

pyszna tarta limonkowa


Jeśli ktoś ma ochotę, to i planszówki się znajdą







Garfield!