czwartek, 30 maja 2013

Coffee Shop Turkawka

Niedawno temu do Wrocławia zawitała Turkawka – nie mam tu na myśli małego, wędrownego ptaszka, ale przyjemną, również małą kawiarenkę, ulokowaną w podziemiach placu Jana Pawła II. Pierwsza rzecz, którą pozytywnie oceniam, to właśnie lokalizacja – w okolicy nie ma w tej chwili (a przynajmniej ja nie kojarzę) innego miejsca, gdzie można by kupić kawę, a przechodzi tamtędy gro osób codziennie do pracy, szkoły czy na uczelnię i z powrotem. Co za tym idzie, jest to idealny sposób na „powrót do świata żywych” dla tych, którzy nie zdążyli lub nie mogli zrobić sobie kawy w mieszkaniu – tym bardziej, że otwarcie jest już o 7:30.

Kawiarenka jest nieduża, co automatycznie sugeruje kupno kawy na wynos, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby tam zasiąść i delektować się nią w spokoju, podziwiając zdjęcia sów (graffiti z różnych miejsc w mieście) lub czytając którąś z dostępnych w tymże celu książek czy gazet. Ceny są, moim skromnym zdaniem, niskie, wahają się między 5 a 7 zł. Menu jest z dnia na dzień urozmaicane. Początkowo były jedynie wariacje (mocna/normalna) na temat kawy białej i czarnej, ostatnio zauważyłam, że można kupić również latte bądź, co mnie niezmiernie ucieszyło, cappuccino. Nadmienię również, że kawa pochodzi z organicznych plantacji w Etiopii. Jeśli nie mamy ochoty na pobudzanie się kofeiną, możemy skusić się na pyszne kakałko lub herbatę. Zauroczył mnie szeroki wybór cukru: możemy sięgnąć po cukier biały, cukier biały waniliowy, cukier brązowy lub cukier brązowy cynamonowy – chyba nawet najbardziej wybredni wybraliby coś dla siebie. Ponadto codziennie możemy dostać również świeżą kanapkę w, zazwyczaj, jednej z dwóch wariacji smakowych (bardzo dobre!), a jeśli mamy ochotę na coś słodkiego, możemy skusić się na domowej roboty babeczki bądź ciasto. Z czystym sercem mogę stwierdzić, że ich muffinki marchewkowe są warte grzechu. Francuskim brioszkom również nie mam nic do zarzucenia. Koniecznie muszę zapolować na ich muffinki lawendowe, bo zazwyczaj, kiedy je mają, ja akurat przechodzę tamtędy za wcześnie lub zbyt późno, a słyszałam, że schodzą jak ciepłe bułeczki, klienci je uwielbiają (może wprowadzimy frazeologizm „schodzić jak ciepłe babeczki”?). Obsługa jest miła, sympatyczna i profesjonalna, jedna z pań za każdym razem do mnie „zagada” (oczywiście jeśli się nie spieszę, tylko piję kawę na miejscu), co mnie, jako etatowej gadule, bardzo odpowiada ;). Jedna rzecz, którą delikatnie bym zasugerowała, to zakupienie papierowych/tekturowych opakowań na wynos na muffinki – nie zawsze ma się czas lub ochotę, żeby zjeść ją od razu, a niesienie jej w rękach mogłoby być kłopotliwe.

Reasumując, Coffee Shop Turkawka jest idealną opcją dla zabieganych, którzy potrzebują szybko wzmocnić się kawą i kanapką, ale nie tylko dla nich. Miła atmosfera, aromat arabiki, pyszne słodkości – czegóż chcieć więcej? 

adres: pl. Jana Pawła II 2 (w przejściu podziemnym), Wrocław

Piękny przykład studenta w trakcie sesji

piątek, 24 maja 2013

Spacerkiem po głośnym mieście

Aparat fotograficzny mnie hamuje. W bardzo pozytywnym sensie! Zorientowałam się, że jeżeli mam świadomość, że dźwigam ze sobą mojego zdjęciopstrykacza, to: a) mam go pod ręką, na wszelki wypadek, b) bardziej zwracam uwagę na to, co się wokół dzieje, w nadziei, że uda mi się uwiecznić coś ciekawego. Wiecie, wydaje mi się to dość istotne, ażeby nie przechodzić niczym maszyny z punktu A do punktu B, ale zwracać uwagę, co się wokół dzieje, przyjrzeć się choć przez chwilę tej drodze, nawet jeśli pokonujemy ją dzień w dzień przez okrągły rok. Chociażby z tego prostego powodu, że może się coś zmienić. Kiedyś przechodząc placem Solnym, ukradkiem spojrzałam w bok i zobaczyłam instalację Jerzego Kaliny-Daniłowskiego z okazji 150. rocznicy powstania styczniowego. O mały włos bym ją przegapiła, idąc na pamięć do uczelni, a szkoda by było, bo wyglądała bardzo ciekawie :).

Z innej beczki, czy słyszeliście o akcji "Zróbmy sobie ciszej"? W jej ramach zmierzono średnie natężenie hałasu w godzinach szczytu w kilku największych miastach w Polsce i najgłośniejszym z nich okazał się Wrocław. Zapraszam was więc na spokojny spacer po najgłośniejszym mieście w kraju ;):
Tu akurat Gliwice, ale te wąsy na murze wyglądają tak pozytywnie, że musiałam je wrzucić:
Bardzo przyjemny dla ucha tercet ^^:
I mała kąpiel:
"Kriszna, Kriszna!":
Całuski, Reptilia ;* :

poniedziałek, 20 maja 2013

White power?

Nastała moda na, hm, white power? A, nie, white power jest passé od wielu sezonów i miejmy nadzieję, że już nie wróci. Białe kaptury mogą co najwyżej być elementem bluzy, a nie symbolem wypaczonego światopoglądu. Natomiast tym, co w wielkim stylu wkroczyło na pokazy mody, do magazynów i na blogi, jest total white look. Fakt, że dałam się temu "opętać", jest dość niespodziewany. Można powiedzieć, że kiedyś bliżej mi było do total black look. Stopniowo najpierw "pokolorowałam się" (otwarcie się na żywe, intensywne barwy), później przyszedł czas na "rozjaśnienie się" (i w tym momencie zawitały u mnie pastele), aż w końcu przekonałam się do bieli.  
Jak mówi ciocia Wikipedia:
Starożytni Egipcjanie utożsamiali ten kolor z nieurodzajem i śmiercią, ponieważ kojarzył im się z pustynią oraz białymi na niej kośćmi. W Chinach uważa się go za kolor nieszczęścia, żałoby, dlatego przywdziewany jest na pogrzebach. Chrześcijanom kojarzy się z czystością, światłem oraz dobrem. (...) Biel jest symbolem czystości i niewinności, a także odnowy życia duchowego. Jest barwą aniołów i apostołów.
Jak zatem widać, biel można uznać za dość kontrowersyjną barwę o sprzecznych znaczeniach, co, moim zdaniem, dodaje jej uroku. 
A oto i moja wersja total white looka (z dodatkiem czarnych butów, za którymi chodziłam przez dwa miesiące, aż w końcu dostałam je na urodziny :D):
koszula - Quiosque; sweter - H&M; kurtka - Reporter; spódniczka - vintage (ukradziona mamie ;)); buty - Wojas; bransoletki - Primark, Cubus, Solo Art Cafe; kamea, zerówki - ReStyle; kolczyki - Orsay; zegarek - Lolita Accessories;  lakier do paznokci - Oriflame; soczewki -GeoOptica

piątek, 17 maja 2013

Antrakt

Usufruktuariusz. Mój mózg jest przepełniony terminami, których i tak nie zapamiętam, więc mój zapał twórczy do pisania nieco opadł i musi poczekać do czasów pokolokwialnych (potrafi ktoś stworzyć lepsze słowo określające czasy "po kolokwium")? Jest Słońce, jest parczek, jest plac zabaw. Cieszmy się z tego. Z małego antraktu pomiędzy Prawem Rzymskim a Historią Polski. Cieszmy się czymkolwiek pozytywnym!
bluzka, spodenki - Orsay; marynarka - Ravel; baleriny - CCC; torebka - David Jones; kokardka - Bijou Brigitte

czwartek, 16 maja 2013

Pewnego razu w więzieniu


Nasuwa mi się na myśl porównanie, że społeczeństwo jest niczym mur z cegieł. A w każdym murze, prędzej czy później, pojawiają się dziury. Te brakujące cegły to ci, którzy zostali usunięci ze społeczeństwa – osadzeni w zakładach karnych. Jeśli patrzysz z oddali, nie zauważysz wyrw. Nie zagrażają one stabilności całej konstrukcji, o ile nie ma ich zbyt wielu. Jednakże jeśli się zbliżysz, od razu widzisz, gdzie są luki. Czy to właściwa metoda uzdrawiania społeczeństwa? Z pewnością nie. Choć trudno znaleźć odpowiednią. Wadliwą cegłę można wyrzucić, „wadliwego” człowieka powinno się „naprawić”. Tylko jak?...

Po tym filozoficzno-poetyczno-metaforycznym wstępie, przejdźmy do konkretów. 10 maja Anno Domini 2013 byłam na zorganizowanym przez SKN Kryminalistyki i SKN Prawa Karnego „Iurisprudentia” wejściu (i wyjściu) do zakładu karnego. Dodatkowe atrakcje zaczęły się jeszcze przed wejściem – panowie z ZK mieli zeszłoroczną listę, nie było człowieka, z którym to wyjście było załatwiane, więc najpierw spędziliśmy 1,5h stojąc w prażącym słoneczku, oczekując, czy nas w ogóle wpuszczą, podczas gdy szefowa SKNPK walczyła o wpuszczenie nas. Ale trudno, grunt, że w końcu nas wpuścili! Do ZK nie można wnosić m.in. potencjalnie niebezpiecznych, ostrych narzędzi (typu nóż czy pilniczek do paznokci), pendrive'ów i innych nośników pamięci, a komórki muszą być wyłączone (w praktyce i tak wszyscy zostawili torebki/plecaki w schowku).

Odwiedzenie ZK daje wiele do myślenia. Zawsze byłam zdania, że na więźniów i tak jest przeznaczane zbyt wiele pieniędzy podatników i że mają zbyt dobre warunki (przemyka po głowie myśl: bo przecież ktoś, kogo chcemy ukarać, kto jest Zły, żyje w luksusie, a żołnierz w wojsku, który jest Dobry, żyje w nędznych warunkach). A teraz zobaczyłam te klaustrofobicznie małe cele, w których upchanych jest np. pięciu czy sześciu chłopa. Ci, którzy są osadzeni w zakładzie zamkniętym i nie należą do części szkolnej, poza jedną godziną spacerniaka, przez 23h/dobę siedzą w celach (a przecież mogą nie wyjść na spacerniak, jeśli nie mają chęci, wtedy siedzą tam cały boży dzień). Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że miałabym x lat spędzić w takich warunkach. Kiedy weszliśmy do jednej z takich cel, osadzeni akurat się w niej znajdowali i od razu zaczęli zadawać jakieś nieistotne pytania (np. czy jesteśmy z Wrocławia). Nie byli chamscy ani używali słów powszechnie uznawanych za wulgarne. Wydawało się, że naprawdę brakuje im kontaktu z drugim człowiekiem, że lgną do tego (a może po prostu lgną do wolności, którą byliśmy przesiąknięci). Trochę lepiej mają należący do części szkolnej, bo przynajmniej mają jakieś, pozwolę sobie tak to ująć, atrakcje. W jednej z takich cel, przy pryczy, widziałam ciekawy zestaw lektur: słownik polsko-angielski, słownik polsko-niemiecki, samouczek gotowania oraz książkę o błędach w walce i użyciu broni – nie powiem, zaiste intrygujący rozstrzał zainteresowań. Odrobinę zdziwiło mnie, że więźniowie mogą mieć w celach (oczywiście kupione własnym kosztem) nie tylko telewizory, ale nawet playstation (jednak komputer już nie!). Jedyny warunek jest taki, że owe sprzęty nie mogą mieć wejścia USB. Natomiast do naczelnika więźniowie zwracają się z prośbami (najczęściej) o jakieś zwykłe, proste artykuły codziennego użytku. Rzeczy, które my możemy kupić w pierwszym-lepszym osiedlowym sklepiku, u nich wzrastają do rangi skarbu, bo te kilka rzeczy stanowi cały ich dobytek. Zupełnie inaczej niż normalne cele wyglądają izolatki. Są, ex definitione, jednoosobowe, dużo mniejsze i wszystko (m.in. stół, krzesło, łóżko) jest tam przytwierdzone do ścian i podłogi, żeby nie można było tego ruszyć. Pozwolę sobie dodać, iż kolega uznał za zbędny dopływ światła słonecznego, ponieważ bez niego łatwiej byłoby tych problematycznych złamać. Z przyjemniejszych elementów – w więzieniu są koty. Miło się na nie patrzy, jak się przechadzają po budynku i prześlizgują pomiędzy kratami. Wracając do głównego wątku, osadzeni w zakładzie półotwartym mogą m.in. wychodzić na spacerniak, kiedy tylko chcą. Gdy tam byliśmy, jeden z nich stwierdził, że czuje się „jak w jakimś pieprzonym zoo”. I w sumie trudno mu się dziwić – bo, o, wycieczka przyszła was sobie zobaczyć! Co więcej, w zakładzie półotwartym mają możliwość pracować – zarówno na terenie więzienia, jak i poza nim.
 
Reasumując, wyjście do ZK z pewnością w pewien sposób na mnie wpłynęło. Nie chodzi o to, że nagle zaczęłam współczuć wszystkim więźniom, jacy to oni biedni są, bynajmniej. Raczej zaczęłam ten problem głębiej widzieć. Zobaczyłam, jak to naprawdę wszystko wygląda, jak to działa. Trudno mi powiedzieć, czy właśnie tego się spodziewałam, bo nie miałam jakiegoś szczególnego wyobrażenia, ale z pewnością było sporo rzeczy, które mnie zaskoczyło. I sporo rzeczy, które zrozumiałam. A może nawet to doświadczenie wpłynie jakoś na moje plany na przyszłość (i nie, nie mam na myśli zostania kryminalistą)?

niedziela, 12 maja 2013

Rozłam


Edyta Bartosiewicz i Krzystof Krawczyk śpiewali swego czasu: „Trudno tak razem być na ze sobą, bez siebie nie jest lżej, lecz trzeba nam, trzeba dbać o te notki (...)”. Stosując to jako myśl przewodnią, za namową moich JSZ.co, postanowiłam oddzielić notki modowe od „pisanek” (czyli postów, w których opisuję jakieś akcje, tworzę recenzję, relacje etc.). Myślę, że będzie teraz przejrzyściej i mam nadzieję, że będzie wam, o drodzy nieistniejący czytelnicy, taki układ odpowiadał ;).

Nie przedłużając, dzisiaj to, co Reptilka lubi najbardziej, czyli stylizacja rockowa. Zdecydowanie cieszę się, że nastała moda na creepersy. Ładne toto, wygodne niczym adidasy, pasuje zarówno do spodni, jak również do spódniczek i nadaje trochę pazura strojowi. Czegóż chcieć więcej? I, a jakże, jeden z motywów, który trudno ostatnio przegapić, czyli biało-czarne paski. Wisienką na torcie jest dla mnie tutaj nie wisienkowy naszyjnik, a moja ulubiona bransoletka z muffinką, którą kocham i uwielbiam (nie cieknie wam ślinka na sam widok?). 

Całuski,
Reptilia :) 
 
spódniczka - H&M; bluzka - Orsay; kurtka dżinsowa - New Look; creepersy - Deezee; zielona bransoletka - Pepco; srebrna bransoletka - Claire's; muffinkowa bransoletka - Solo Art Cafe; wisienkowy naszyjnik - Lokaah; duży pierścionek - Glitter; kokardka we włosach - Bijou Brigitte;  torebka - no name (prezent)