sobota, 28 września 2013

"Ziemia jest pod znaku Wagi"


Jakiś czas temu polecono mi „Dobry Omen” napisany przez Pratchetta i Gaimana. Wprawdzie z twórczością Neila Gaimana nie miałam do tej pory do czynienia (trzeba będzie w przyszłości to nadrobić!), jednak uwielbiam Świat Dysku stworzony przez niesamowitą wyobraźnię sir Terry'ego Pratchetta, toteż bez wahania sięgnęłam po tę pozycję. Nie jest to książka, którą dałoby się opisać, ponieważ żeby zrozumieć, dlaczego jest świetna, trzeba samemu po nią sięgnąć i dać się wciągnąć. Mnie najbardziej zauroczył duet anioła Azirafala i diabła Crowleya. Powieść obfituje w zabawne paradoksy, które wprowadzają nas w świat absurdu, w którym zbliża się koniec świata, a Antychryst (o imieniu Adam) jest jedenastolatkiem, nie mającym pojęcia o swoim rodowodzie.

Na koniec kilka cytatów (łącznie z tytułem posta), które być może was przekonają, żeby jakąś część jesiennych, mroźnych wieczorów poświęcić lekturze tej pozycji:

„– Chciałem tylko powiedzieć (...) że jeśli się z tego nie wykaraskamy, to... zawsze wiedziałem, że jest w tobie głęboko ukryta iskierka dobroci.
– To się zgadza – rzekł gorzko Crowley. – A teraz rób, coś zapowiedział.
Azirafal wyciągnął dłoń.
– Miło było cię poznać – powiedział.
Crowley ją przyjął.
– No to za następną okazję – oparł – I... Azirafalu?
– Tak?
– Zapamiętaj sobie, wiedziałem, że w głębi duszy jesteś na tyle sukinsynem, że można cię lubić.”

„Na litość Bo... Sza... na czyjąś litość!” (Crowley)

„To tak, jak to kiedyś powiedziałeś – rzekł Adam. – Rośnie się, czytając o piratach i kowbojach, i kosmonautach, i takich, i właśnie gdy jesteś przekonany, że świat pełen jest zdumiewających rzeczy, to ci mówią, że tak naprawdę, to on jest cały z martwych wielorybów i zrąbanych lasów, i nuklearnych odpadów, co będą krążyć przez miliony lat. Do tego nie warto wyrastać, jeśli chcecie wiedzieć, co o tym myślę.„

„Wszystko, co robił, robił dla zabicia czasu. Znał wiele sposobów zabijania czasu, a niekiedy ludzi.”

Modoczęść: Dzisiaj po raz pierwszy prezentuję nową fryzurę tj. brązowe włosy z czerwonymi końcówkami, które uwielbiam i pewnie szybko się ich nie pozbędę ;). Poszczególnych części garderoby komentować nie będę, odniosę się jedynie do butów. Wszystko, czego oczekuję od idealnych czółenek: wysokie, wygodne, obcas słupek, czerwona podeszwa, paseczek. Długo szukałam aż w końcu znalazłam mój ideał  w Wojasie :). No i oczywiście mam także moje ulubione fioletowe soczewki z GeoOptica, których na zdjęciach może idealnie nie widać, ale na żywo robią wrażenie ;).





płaszczyk - Pretty Girl; sweter, torebka - Orsay; spodnie - New Look; bluzka - H&M; buty - Wojas; wąż oplatający szyję - allegro; kolczyki - C&A; lakier do paznokci - Golden Rose; soczewki - GeoOptica;

wtorek, 24 września 2013

Czy Zachęta zachęca do zwiedzenia stolicy?

Zapraszam Was na krótki spacer po Warszawie. Właściwie zawsze miałam bliżej niewyjaśnioną awersję do tego miasta, a dotychczasowe pobyty były na tyle przelotne (bo ileż można zobaczyć przez godzinę czy dwie przed koncertem), że nie było okazji owej awersji się pozbyć. Zacznijmy więc naszą przygodę! Ponieważ jesteśmy głodni po podróży, zwiedzanie zaczniemy od obiadu. Aby zaspokoić zirytowany żołądek oraz wybredne kubki smakowe możemy wybrać się do węgierskiej restauracji Borpince. Ceny, jak na restaurację, nie najgorsze, a jeśli chodzi o samo jedzenie, cytując klasyka (tj. króla Juliana),: „to smak o jakim poeta powiedziałby: smaczne!”. Wracając do właściwej części spaceru, możemy popodziwiać urokliwe budownictwo Saskiej Kępy, przy okazji licząc mijane ambasady (jest ich tam 14!). Następnie udajemy się do Parku Skaryszewskiego. Z kontemplacji zieleni i przyrody przerzucamy się na ul. Ząbkowską, aby napić się pysznej, aromatycznej masala coffee w nepalskiej jadłodajni Himalayan Momo. Później przejdziemy się ul. Brzeską, najlepiej ze dwa razy, skoro za pierwszym razem przeżyliśmy bez szwanku (jeśli ktoś się nie orientuje, owa ulica jest uważana za jedną z najniebezpieczniejszych na Pradze Północnej). Warto również zatrzymać się i przyjrzeć praskim podwórkom, które, choć obskurne, mają w sobie szczyptę magii i jest z nich coś niesamowitego. W Oparach Absurdu (uwaga, ciekawostka! Absurd pachnie kadzidełkami) mamy do wyboru <duża liczba> rodzajów piw smakowych, z czego absolutnie wyśmienity jest Cornelius bananowy, który z głębi kubków smakowych polecam. Późnym wieczorem przejdziemy się powoli (dobra, ja niekoniecznie potrafię chodzić „powoli”, więc to tylko taka wariacja na temat) nowym i starym miastem - choć rynek jest w przebudowie (co za tym idzie, ładniejszy był w moim wspomnieniach sprzed niemal roku, kiedy faktycznie BYŁ), to i tak jednak uznałam stolicę za ładną. Dzień dobrze będzie zakończyć sympatycznym filmem „Spirited Away” Hayao Miyazakiego. I, podkreślę, najlepsi bohaterowie to ci najmniejsi. Następnego dnia proponuję z samego rana wybrać się do Muzeum Narodowego. Najlepiej w przeddzień otwarcia wystawy Guercino, żeby nie mieć okazji jej zobaczyć i, co więcej, wybierzmy godzinę konferencji prasowej, żeby przejście było zablokowane i żeby trzeba było się przedostać do obrazów windą. Oczywiście proponuję zarezerwować sobie na kontemplację dzieł tam wystawionych trzy godziny i zdążyć zobaczyć raptem połowę ekspozycji. W takim wypadku sugeruję postawić na galerię portretu staropolskiego oraz sztuki XIX wieku, a resztę zobaczyć przy kolejnych odwiedzinach. Dla osób, które nie mają co zrobić z pieniędzmi, polecam broszury o wystawach czasowych, tych już dawno minionych, w cenie 18zł za desygnat (proszę bardzo, Tomku, mądre i "kontrowersyjne" słowo), dla reszty polecam minę wyrażającą bezbrzeżne zdumienie, że owe broszury nie są za darmo. Ponieważ od podziwiania sztuki zrobiliśmy się głodni, wybierzemy się na obiad do Âu Lạc, azjatyckiej, pół-wegańskiej, zaskakująco taniej knajpy. A jak mówię taniej, mam na myśli przedział cenowy od 12 do 20 zł i porcje nałożone „od serca”, na tyle wielkie, że nie dałam rady całej zjeść. A po tym smacznym antrakcie wracamy do kontemplacji sztuki, tym razem do Zachęty. Zacznijmy od czegoś przyjemnego np. od wystawy zdjęć z czasów PRL-u pt.: „Czas wolny”, przedstawiającej ludzi podczas, niespodzianka, czasu wolnego. Tutaj urzecze nas m.in. zdjęcie kobiety w kawiarni, za którą na ścianie wymalowane są tak chwytające za serce hasła, jak: „Kawior dla ludu!”. Później, dla odmiany, pozwolimy aby wystawa „In God we trust” wpłynęła destrukcyjnie na naszą psychikę. Widząc uśmiechniętego, różowego, dyskotekowego Buddę jeszcze nie wiemy, co nas czeka, acz niebawem się przekonamy, widząc zdjęcia piłkarzy, stylizowane na Pietę, kukłę z mundurów wojskowych wiszącą na krzyżu niczym Chrystus czy też rzeźbę z plastikowych żołnierzyków, wyglądającą jak twarz Jezusa. Przy końcu nie jesteśmy już nawet pewni, czy żegna nas kolejna rzeźba, czy sklepik z pamiątkami z m.in. brokatowymi krzyżami. Po wyjściu z galerii sztuki wstąpimy do klimatycznej kawiarni Kafka z książkami na wagę, zagranicznymi napojami i zawieszoną kawą. Możemy wybrać pyszną Bombillę z yerbą mate w pięknej, designerskiej butelce, smakującą jak podróba coli (czyli bardzo dobrze!) club mate albo też smakowitą gruszkową oranżadę o nazwie-której-nie-pamiętam. Na zakończenie udanego wyjazdu, podczas podróży powrotnej, poczytamy w spokoju w pociągu „Silmarillion” i posłuchamy pięknego, francuskiego akcentu osoby jadącej z nami w przedziale.
Mam nadzieję, że nasza podróż po Warszawie podobała się Wam równie bardzo, jak mnie... A jeśli macie jakieś ulubione miejsca w stolicy, polećcie! Chętnie je sprawdzę przy następnej wizycie :).

Zdjęcie czarno-białe, bo normalna kolorystyka wygląda komicznie.
A nie mówiłam? Ale ja, MistrzPhotoshopaBezPhotoshopa wyciągnęłam tyle z prawie czarnego zdjęcia robionego pod Słońce.
A tu Park Skaryszewski w lepszym świetle i ja z soczkiem, który dostałam w pociągu
Brzeska!
Oryginalny wystrój W oparach absurdu

I znowu próba uratowania beznadziejnego zdjęcia ;)

 I zbieranina zdjęć z Internetów (lepszych jakościowo, bo nie moich):
Zachęta. Pieta. Moro. To nie na mój łeb.
"Czas wolny. Fotografie."
Piotr Michałowski - Bitwa pod Samosierrą (Muzeum Narodowe)
from Kafka
moi ulubieni bohaterowie ze "Spirited Away" :D

Jak zwykle zachęcam do obserwacji tradycyjnej tudzież bloglovinowej oraz do polubienia mnie na Facebooku :)

piątek, 20 września 2013

Do Brueghlów tylko we fraku

Jan van Kessel - Studium motyli i innych insektów

Reklamy zewsząd krzyczały do mnie o wystawie obrazów Rodziny Brueghlów (były nawet na tramwajach), toteż kiedy w końcu miałam okazję, postanowiłam się na tę wystawę wybrać. Oczywiście bardzo sprytnie wybrałam godzinę, w której natrafiłam na kilka wycieczek szkolnych, więc spokojną kontemplację miałam już z głowy. Na szczęście starsza i młodsza młodzież nie zachowywała się aż tak źle, jak pomstują media (nie krzyczeli, nie okazywali ostentacyjnie znudzenia, niektórzy wprawdzie smsowali, ale była to rzadkość), a w pakiecie z problemami z dopchaniem się do obrazów, dostałam możliwość podsłuchiwania przewodniczek. Dowiedziałam się m.in., że malarze tak często malowali kwiaty nie tylko ze względów estetycznych, ale też dlatego, że symbolizują one życie, przemijanie, ponieważ tak jak człowiek rodzi się, rośnie, a na koniec umiera, tak i kwiat rozwija się z pąka i powoli usycha. Przy „Alegorii powietrza” Jana Brueghla Starszego zastanowiła mnie jedna sprawa. Rozumiem obecność nań ptaków latających, gdyż to automatycznie kojarzy się z powietrzem, ale co tam robił struś? Biedny, przyziemny struś? Chyba że malarz chciał pokazać dla kontrastu takiego ptaka, który nie ma szczęścia posiadać umiejętności latania (całkiem sprytne, czyż nie?). Jeśli chodzi o „Alegorię wojny”, to o ile rozumiem przedstawienie w tle legionów (wyglądały rzymsko, ale może to już moje spaczenie umysłowe), to moim zdaniem na pierwszym planie nie powinno być lwa zjadającego antylopę i innych tego typu obrazków ze świata przyrody. Ja wiem, że wśród zwierząt toczy się ciągła walka o przetrwanie, ale to mocno zatrważające utożsamiać ich egzystencję jedynie z wojną. Podobało mi się, że wystawa zaczynała się obrazem Hieronima Boscha („Siedem grzechów głównych”), gdyż, jak słusznie zauważono, obaj panowie prawdopodobnie nigdy się nie spotkali, jednak Pieter Brueghel Starszy inspirował się twórczością van Aekena. Urzekł mnie obraz „Pochlebcy” Pietera Brueghla Młodszego, na którym z niezwykle brutalną dosłownością owi pochlebcy wchodzili komuś w tylną część ciała (uniwersalność przekazu, smutnie aktualnego po dziś dzień). Warto również zwrócić uwagę na obrazy Davida Teniersa, który wprawdzie nie pochodził z rodu Brueghlów, jednak był z nimi spowinowacony poprzez małżeństwo z Anną Brueghel i nie sposób odmówić mu talentu malarskiego. Myślę, że nie ma sensu rozpisywać się na temat poszczególnych dzieł, po prostu napiszę, że zdecydowanie warto się wybrać, więc jeśli będziecie mieć okazję, to do 30 września możecie zobaczyć Rodzinę Brueghlów w Pałacu Królewskim we Wrocławiu.
Peter Brueghel Starszy - Zmartwychwstanie

Jest też część modowa notki. Wprawdzie zdjęcia nie były robione we Wrocławiu, aczkolwiek w muzeum byłam ubrana bardzo podobnie, więc pomyślałam, że dołączę tu tę stylizację. Mam na sobie frak kupiony od Fu-Ku podczas Szarych Kotów. Wprawdzie frak kojarzy się bardziej ze spodniami, ale tak mi się spodobało jego połączenie z kwiecistą spódniczką (moja nowa ulubiona ;)), że uznałam, że muszę z nich stworzyć outfit. Jak już wspominałam, beżowy kolor jest niezwykle uniwersalny i pasuje do większości moich ciuchów. Co się tyczy samego fraka, jest pięknie wykonany i pasuje zarówno na bardziej formalne wyjścia (już widzę, że go ubiorę na egzaminy!), jak i również na co dzień.

Jak zwykle zachęcam do obserwacji tradycyjnej tudzież bloglovinowej oraz do polubienia mnie na Facebooku :)








frak - Fu-Ku; spódniczka - New Yorker; bluzka, kolczyki - Orsay; czółenka - CCC; torebka - Primark; łańcuch - no name (kupiony od Moniezji podczas swap&shop)

niedziela, 15 września 2013

Szare Koty najlepszym sposobem na pechowy dzień

W piątek, trzynastego, aby odegnać czającego się wszędzie pecha, dobrze było się wybrać do kawiarnio-winiarni Cocofli, gdzie tego dnia niezależni, utalentowani projektanci wystawili swoje dzieła, co zgromadziło niemało liczbę zainteresowanych.
Współorganizatorem był CUB, których piękne ubrania również można było nabyć. Na samym wejściu leżały praktyczne i modne saszetki od TorBa TorBa. U Boom BloomAkcesoria można było podziwiać urocze spódniczki, biżuterię oraz niezwykle pomysłowo wykonane torebki. 100ga pokazała swoje autorskie fotografie umieszczone na torbach. Dodo zachwycało bluzami i t-shirtami z wilkami czy zającami oraz mysio-krwawymi poduszkami. Niestandardową i niezwykle piękna biżuterię zaprezentowały: Katarzyna Rusak, która do tworzenia naszyjników, bransoletek czy kolczyków użyła zamków błyskawicznych, a także Wolne Elektrony, którym za materiał wytwórczy posłużyły srebrne i złote wkrętki. Ogromne (i ogromnie urocze) pluszaki zostały przyprowadzone przez mu-mu i uśmiechały się z kąta Cocofli.
Specjalnie na Szare Koty miałam przyoszczędzone pieniądze, toteż z chęcią rozglądałam się po asortymencie. Mój wybór padł na jeden z upatrzonych już wcześniej fraków od Ku-Fu. Jest elegancki i niespodziewanie uniwersalny – czuję, że będzie często okrywać moje barki ;). Choć model z różowymi wstawkami był niezmiernie uroczy, uznałam, że do większej ilości ubrań dopasuje mi się śmietankowy frak z białymi wstawkami.

TorBa TorBa
Cub
spodnie od TorBa TorBa oraz bluzki i bluzy od Dodo (o ile dobrze pamiętam)

Dodo i rozkoszne podusie
100ga
cuda od Boom Bloom
Katarzyna Rusak, a w tle Fu-Ku
niezwykła biżuteria ze zwykłych zamków od Katarzyny Rusak
fukuistyczne fraki i nie tylko
Wolne Elektrony (mój faworyt - złota, wkrętkowa bransoletka <3)
mu-mu - aż się chce do nich przytulić!


Tradycyjnie zachęcam do obserwacji tradycyjnej tudzież bloglovinowej oraz do polubienia mnie na Facebooku ^^

A na koniec:
 

niedziela, 1 września 2013

Haters gonna hate. But the law is changing.

Bardzo ciekawy wyrok zapadł ostatnio w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Do tej pory do ochrony danych osobowych osób piszących komentarze w Internecie stosowano przepisy ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną wg których do danych hejterów (np. do IP czy adresów e-mail) mogły „dobrać się” tylko organy państwowe jak policja, prokuratura czy sąd. Zgodnie z orzeczeniem NSA należy jednak w takich wypadkach stosować ustawę o ochronie danych osobowych, a co za tym idzie, każda osoba fizyczna oraz każda firma mogą domagać się udostępnienia im danych osób naruszających ich dobre imię poprzez obraźliwe komentarze. Natomiast w razie oporu ze strony właściciela portalu o pomoc można zwrócić się do Generalnego Inspektora Ochrony Praw Osobowych.
Co sądzicie o takim postawieniu sprawy? Jest to dobry sposób, żeby wreszcie hejterzy nie czuli się bezkarni i przestali bezpodstawnie obrażać? A może obawa przed ujawnieniem danych będzie w stanie zagrozić swobodzie wypowiedzi? Z pewnością czas pokaże, a że wyrok może wywołać burzę medialną, będzie na co popatrzeć – niech ktoś przyniesie popcorn!

Informacje czerpałam stąd.

I jak zawsze zachęcam do obserwacji tradycyjnej tudzież bloglovinowej oraz do polubienia mnie na Facebooku ^^




 bluzka, spódniczka - Promod; sandałki - CCC; torebka - Green Point;

 Widok na Zadar z wyspy Ugljan:



A poniżej kosmici. Pod wodą. Na pewno.