wtorek, 24 września 2013

Czy Zachęta zachęca do zwiedzenia stolicy?

Zapraszam Was na krótki spacer po Warszawie. Właściwie zawsze miałam bliżej niewyjaśnioną awersję do tego miasta, a dotychczasowe pobyty były na tyle przelotne (bo ileż można zobaczyć przez godzinę czy dwie przed koncertem), że nie było okazji owej awersji się pozbyć. Zacznijmy więc naszą przygodę! Ponieważ jesteśmy głodni po podróży, zwiedzanie zaczniemy od obiadu. Aby zaspokoić zirytowany żołądek oraz wybredne kubki smakowe możemy wybrać się do węgierskiej restauracji Borpince. Ceny, jak na restaurację, nie najgorsze, a jeśli chodzi o samo jedzenie, cytując klasyka (tj. króla Juliana),: „to smak o jakim poeta powiedziałby: smaczne!”. Wracając do właściwej części spaceru, możemy popodziwiać urokliwe budownictwo Saskiej Kępy, przy okazji licząc mijane ambasady (jest ich tam 14!). Następnie udajemy się do Parku Skaryszewskiego. Z kontemplacji zieleni i przyrody przerzucamy się na ul. Ząbkowską, aby napić się pysznej, aromatycznej masala coffee w nepalskiej jadłodajni Himalayan Momo. Później przejdziemy się ul. Brzeską, najlepiej ze dwa razy, skoro za pierwszym razem przeżyliśmy bez szwanku (jeśli ktoś się nie orientuje, owa ulica jest uważana za jedną z najniebezpieczniejszych na Pradze Północnej). Warto również zatrzymać się i przyjrzeć praskim podwórkom, które, choć obskurne, mają w sobie szczyptę magii i jest z nich coś niesamowitego. W Oparach Absurdu (uwaga, ciekawostka! Absurd pachnie kadzidełkami) mamy do wyboru <duża liczba> rodzajów piw smakowych, z czego absolutnie wyśmienity jest Cornelius bananowy, który z głębi kubków smakowych polecam. Późnym wieczorem przejdziemy się powoli (dobra, ja niekoniecznie potrafię chodzić „powoli”, więc to tylko taka wariacja na temat) nowym i starym miastem - choć rynek jest w przebudowie (co za tym idzie, ładniejszy był w moim wspomnieniach sprzed niemal roku, kiedy faktycznie BYŁ), to i tak jednak uznałam stolicę za ładną. Dzień dobrze będzie zakończyć sympatycznym filmem „Spirited Away” Hayao Miyazakiego. I, podkreślę, najlepsi bohaterowie to ci najmniejsi. Następnego dnia proponuję z samego rana wybrać się do Muzeum Narodowego. Najlepiej w przeddzień otwarcia wystawy Guercino, żeby nie mieć okazji jej zobaczyć i, co więcej, wybierzmy godzinę konferencji prasowej, żeby przejście było zablokowane i żeby trzeba było się przedostać do obrazów windą. Oczywiście proponuję zarezerwować sobie na kontemplację dzieł tam wystawionych trzy godziny i zdążyć zobaczyć raptem połowę ekspozycji. W takim wypadku sugeruję postawić na galerię portretu staropolskiego oraz sztuki XIX wieku, a resztę zobaczyć przy kolejnych odwiedzinach. Dla osób, które nie mają co zrobić z pieniędzmi, polecam broszury o wystawach czasowych, tych już dawno minionych, w cenie 18zł za desygnat (proszę bardzo, Tomku, mądre i "kontrowersyjne" słowo), dla reszty polecam minę wyrażającą bezbrzeżne zdumienie, że owe broszury nie są za darmo. Ponieważ od podziwiania sztuki zrobiliśmy się głodni, wybierzemy się na obiad do Âu Lạc, azjatyckiej, pół-wegańskiej, zaskakująco taniej knajpy. A jak mówię taniej, mam na myśli przedział cenowy od 12 do 20 zł i porcje nałożone „od serca”, na tyle wielkie, że nie dałam rady całej zjeść. A po tym smacznym antrakcie wracamy do kontemplacji sztuki, tym razem do Zachęty. Zacznijmy od czegoś przyjemnego np. od wystawy zdjęć z czasów PRL-u pt.: „Czas wolny”, przedstawiającej ludzi podczas, niespodzianka, czasu wolnego. Tutaj urzecze nas m.in. zdjęcie kobiety w kawiarni, za którą na ścianie wymalowane są tak chwytające za serce hasła, jak: „Kawior dla ludu!”. Później, dla odmiany, pozwolimy aby wystawa „In God we trust” wpłynęła destrukcyjnie na naszą psychikę. Widząc uśmiechniętego, różowego, dyskotekowego Buddę jeszcze nie wiemy, co nas czeka, acz niebawem się przekonamy, widząc zdjęcia piłkarzy, stylizowane na Pietę, kukłę z mundurów wojskowych wiszącą na krzyżu niczym Chrystus czy też rzeźbę z plastikowych żołnierzyków, wyglądającą jak twarz Jezusa. Przy końcu nie jesteśmy już nawet pewni, czy żegna nas kolejna rzeźba, czy sklepik z pamiątkami z m.in. brokatowymi krzyżami. Po wyjściu z galerii sztuki wstąpimy do klimatycznej kawiarni Kafka z książkami na wagę, zagranicznymi napojami i zawieszoną kawą. Możemy wybrać pyszną Bombillę z yerbą mate w pięknej, designerskiej butelce, smakującą jak podróba coli (czyli bardzo dobrze!) club mate albo też smakowitą gruszkową oranżadę o nazwie-której-nie-pamiętam. Na zakończenie udanego wyjazdu, podczas podróży powrotnej, poczytamy w spokoju w pociągu „Silmarillion” i posłuchamy pięknego, francuskiego akcentu osoby jadącej z nami w przedziale.
Mam nadzieję, że nasza podróż po Warszawie podobała się Wam równie bardzo, jak mnie... A jeśli macie jakieś ulubione miejsca w stolicy, polećcie! Chętnie je sprawdzę przy następnej wizycie :).

Zdjęcie czarno-białe, bo normalna kolorystyka wygląda komicznie.
A nie mówiłam? Ale ja, MistrzPhotoshopaBezPhotoshopa wyciągnęłam tyle z prawie czarnego zdjęcia robionego pod Słońce.
A tu Park Skaryszewski w lepszym świetle i ja z soczkiem, który dostałam w pociągu
Brzeska!
Oryginalny wystrój W oparach absurdu

I znowu próba uratowania beznadziejnego zdjęcia ;)

 I zbieranina zdjęć z Internetów (lepszych jakościowo, bo nie moich):
Zachęta. Pieta. Moro. To nie na mój łeb.
"Czas wolny. Fotografie."
Piotr Michałowski - Bitwa pod Samosierrą (Muzeum Narodowe)
from Kafka
moi ulubieni bohaterowie ze "Spirited Away" :D

Jak zwykle zachęcam do obserwacji tradycyjnej tudzież bloglovinowej oraz do polubienia mnie na Facebooku :)

8 komentarzy:

  1. fajna ta kaczka na ścianie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie, strój nie zawsze musi mówić coś konkretnego, ale niech mówi, niech krzyczy nawet!

    Ja do Warszawy chyba na zawsze będę miała awersję, chociaż nie umiem jej wyjaśnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też miałam i sądziłam, że się jej nie pozbędę, ale w końcu dałam stolicy szansę. Jeśli kiedyś też się zdecydujesz, to polecam zwiedzać z kimś, kto zna i lubi to miasto, żeby pokazał ci jego uroki :).

      Usuń
  3. mega klimatyczne zdjecia! super
    ♡ ♡ ♡ ♡
    POZDRAWIAM:*
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  4. Mieszkałam na Saskiej dwa lata w okolicach Parku Skaryszewakiego :)) mam duży sentent do tej części Warszawy. Ja kiedyś nienawidzilam tego miasta i nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś mogę postawić wszystko na jedną kartę i się tu przeprowadzić. I co najdziwniejsze - nie żałuję :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To super, że życie cię tak pozytywnie zaskoczyło :D.

      Usuń