Nasuwa mi się na myśl porównanie, że społeczeństwo jest niczym mur z cegieł. A w każdym murze, prędzej czy później, pojawiają się dziury. Te brakujące cegły to ci, którzy zostali usunięci ze społeczeństwa – osadzeni w zakładach karnych. Jeśli patrzysz z oddali, nie zauważysz wyrw. Nie zagrażają one stabilności całej konstrukcji, o ile nie ma ich zbyt wielu. Jednakże jeśli się zbliżysz, od razu widzisz, gdzie są luki. Czy to właściwa metoda uzdrawiania społeczeństwa? Z pewnością nie. Choć trudno znaleźć odpowiednią. Wadliwą cegłę można wyrzucić, „wadliwego” człowieka powinno się „naprawić”. Tylko jak?...
Po
tym filozoficzno-poetyczno-metaforycznym wstępie, przejdźmy do
konkretów. 10 maja Anno Domini 2013 byłam na zorganizowanym przez
SKN Kryminalistyki i SKN Prawa Karnego „Iurisprudentia” wejściu
(i wyjściu) do zakładu karnego. Dodatkowe atrakcje zaczęły się
jeszcze przed wejściem – panowie z ZK mieli zeszłoroczną listę,
nie było człowieka, z którym to wyjście było załatwiane, więc
najpierw spędziliśmy 1,5h stojąc w prażącym słoneczku,
oczekując, czy nas w ogóle wpuszczą, podczas gdy szefowa SKNPK
walczyła o wpuszczenie nas. Ale trudno, grunt, że w końcu nas
wpuścili! Do ZK nie można wnosić m.in. potencjalnie
niebezpiecznych, ostrych narzędzi (typu nóż czy pilniczek do
paznokci), pendrive'ów i innych nośników pamięci, a komórki
muszą być wyłączone (w praktyce i tak wszyscy zostawili
torebki/plecaki w schowku).
Odwiedzenie
ZK daje wiele do myślenia. Zawsze byłam zdania, że na więźniów
i tak jest przeznaczane zbyt wiele pieniędzy podatników i że mają
zbyt dobre warunki (przemyka po głowie myśl: bo przecież ktoś,
kogo chcemy ukarać, kto jest Zły, żyje w luksusie, a
żołnierz w wojsku, który jest Dobry, żyje
w nędznych
warunkach). A teraz zobaczyłam te klaustrofobicznie małe cele, w
których upchanych jest np.
pięciu czy sześciu chłopa.
Ci, którzy są osadzeni w zakładzie zamkniętym i nie należą do
części szkolnej, poza jedną godziną spacerniaka, przez 23h/dobę
siedzą w celach (a przecież mogą nie wyjść na
spacerniak, jeśli nie mają chęci, wtedy siedzą tam cały boży
dzień). Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że miałabym x lat
spędzić w takich warunkach. Kiedy weszliśmy do jednej z takich
cel, osadzeni akurat się w niej znajdowali i od razu zaczęli
zadawać jakieś nieistotne pytania (np. czy jesteśmy z Wrocławia).
Nie byli chamscy ani używali słów powszechnie uznawanych za
wulgarne. Wydawało się, że naprawdę brakuje im kontaktu z drugim
człowiekiem, że lgną do tego (a może po prostu lgną do wolności,
którą byliśmy przesiąknięci). Trochę lepiej mają należący
do części szkolnej, bo przynajmniej mają jakieś, pozwolę sobie
tak to ująć, atrakcje. W jednej z takich cel, przy pryczy,
widziałam ciekawy zestaw lektur: słownik polsko-angielski, słownik
polsko-niemiecki, samouczek gotowania oraz książkę o błędach w
walce i użyciu broni – nie powiem, zaiste intrygujący rozstrzał
zainteresowań. Odrobinę zdziwiło mnie, że więźniowie mogą mieć
w celach (oczywiście kupione
własnym kosztem) nie tylko
telewizory, ale nawet playstation (jednak
komputer już nie!).
Jedyny warunek jest taki, że owe
sprzęty nie mogą mieć
wejścia USB. Natomiast do naczelnika więźniowie zwracają się z
prośbami (najczęściej)
o jakieś zwykłe, proste artykuły codziennego użytku. Rzeczy,
które my możemy kupić w pierwszym-lepszym osiedlowym sklepiku, u
nich wzrastają do rangi skarbu, bo
te kilka rzeczy stanowi cały ich dobytek. Zupełnie inaczej niż
normalne cele wyglądają
izolatki. Są, ex definitione, jednoosobowe, dużo mniejsze i
wszystko (m.in. stół, krzesło, łóżko) jest tam przytwierdzone
do ścian i podłogi, żeby nie można było tego ruszyć. Pozwolę
sobie dodać, iż kolega uznał za zbędny dopływ światła
słonecznego, ponieważ bez niego łatwiej byłoby tych
problematycznych złamać. Z przyjemniejszych elementów – w
więzieniu są koty. Miło
się na nie patrzy, jak się przechadzają po budynku i prześlizgują
pomiędzy kratami. Wracając
do głównego wątku, osadzeni
w zakładzie półotwartym mogą
m.in. wychodzić na
spacerniak, kiedy tylko chcą. Gdy
tam byliśmy, jeden z nich stwierdził, że czuje się „jak w
jakimś pieprzonym zoo”. I w sumie trudno mu się dziwić – bo,
o, wycieczka przyszła was sobie zobaczyć! Co więcej, w zakładzie
półotwartym mają możliwość pracować – zarówno na terenie
więzienia, jak i poza nim.
Reasumując,
wyjście do ZK z pewnością w pewien sposób na mnie wpłynęło.
Nie chodzi o to, że nagle zaczęłam współczuć wszystkim
więźniom, jacy to oni biedni są, bynajmniej. Raczej zaczęłam ten
problem głębiej widzieć. Zobaczyłam, jak to naprawdę wszystko
wygląda, jak to działa. Trudno mi powiedzieć, czy właśnie tego
się spodziewałam, bo nie miałam jakiegoś szczególnego
wyobrażenia, ale z pewnością było sporo rzeczy, które mnie
zaskoczyło. I sporo rzeczy, które zrozumiałam. A może nawet to
doświadczenie wpłynie jakoś na moje plany na przyszłość (i nie,
nie mam na myśli zostania kryminalistą)?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz