czwartek, 16 maja 2013

Pewnego razu w więzieniu


Nasuwa mi się na myśl porównanie, że społeczeństwo jest niczym mur z cegieł. A w każdym murze, prędzej czy później, pojawiają się dziury. Te brakujące cegły to ci, którzy zostali usunięci ze społeczeństwa – osadzeni w zakładach karnych. Jeśli patrzysz z oddali, nie zauważysz wyrw. Nie zagrażają one stabilności całej konstrukcji, o ile nie ma ich zbyt wielu. Jednakże jeśli się zbliżysz, od razu widzisz, gdzie są luki. Czy to właściwa metoda uzdrawiania społeczeństwa? Z pewnością nie. Choć trudno znaleźć odpowiednią. Wadliwą cegłę można wyrzucić, „wadliwego” człowieka powinno się „naprawić”. Tylko jak?...

Po tym filozoficzno-poetyczno-metaforycznym wstępie, przejdźmy do konkretów. 10 maja Anno Domini 2013 byłam na zorganizowanym przez SKN Kryminalistyki i SKN Prawa Karnego „Iurisprudentia” wejściu (i wyjściu) do zakładu karnego. Dodatkowe atrakcje zaczęły się jeszcze przed wejściem – panowie z ZK mieli zeszłoroczną listę, nie było człowieka, z którym to wyjście było załatwiane, więc najpierw spędziliśmy 1,5h stojąc w prażącym słoneczku, oczekując, czy nas w ogóle wpuszczą, podczas gdy szefowa SKNPK walczyła o wpuszczenie nas. Ale trudno, grunt, że w końcu nas wpuścili! Do ZK nie można wnosić m.in. potencjalnie niebezpiecznych, ostrych narzędzi (typu nóż czy pilniczek do paznokci), pendrive'ów i innych nośników pamięci, a komórki muszą być wyłączone (w praktyce i tak wszyscy zostawili torebki/plecaki w schowku).

Odwiedzenie ZK daje wiele do myślenia. Zawsze byłam zdania, że na więźniów i tak jest przeznaczane zbyt wiele pieniędzy podatników i że mają zbyt dobre warunki (przemyka po głowie myśl: bo przecież ktoś, kogo chcemy ukarać, kto jest Zły, żyje w luksusie, a żołnierz w wojsku, który jest Dobry, żyje w nędznych warunkach). A teraz zobaczyłam te klaustrofobicznie małe cele, w których upchanych jest np. pięciu czy sześciu chłopa. Ci, którzy są osadzeni w zakładzie zamkniętym i nie należą do części szkolnej, poza jedną godziną spacerniaka, przez 23h/dobę siedzą w celach (a przecież mogą nie wyjść na spacerniak, jeśli nie mają chęci, wtedy siedzą tam cały boży dzień). Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że miałabym x lat spędzić w takich warunkach. Kiedy weszliśmy do jednej z takich cel, osadzeni akurat się w niej znajdowali i od razu zaczęli zadawać jakieś nieistotne pytania (np. czy jesteśmy z Wrocławia). Nie byli chamscy ani używali słów powszechnie uznawanych za wulgarne. Wydawało się, że naprawdę brakuje im kontaktu z drugim człowiekiem, że lgną do tego (a może po prostu lgną do wolności, którą byliśmy przesiąknięci). Trochę lepiej mają należący do części szkolnej, bo przynajmniej mają jakieś, pozwolę sobie tak to ująć, atrakcje. W jednej z takich cel, przy pryczy, widziałam ciekawy zestaw lektur: słownik polsko-angielski, słownik polsko-niemiecki, samouczek gotowania oraz książkę o błędach w walce i użyciu broni – nie powiem, zaiste intrygujący rozstrzał zainteresowań. Odrobinę zdziwiło mnie, że więźniowie mogą mieć w celach (oczywiście kupione własnym kosztem) nie tylko telewizory, ale nawet playstation (jednak komputer już nie!). Jedyny warunek jest taki, że owe sprzęty nie mogą mieć wejścia USB. Natomiast do naczelnika więźniowie zwracają się z prośbami (najczęściej) o jakieś zwykłe, proste artykuły codziennego użytku. Rzeczy, które my możemy kupić w pierwszym-lepszym osiedlowym sklepiku, u nich wzrastają do rangi skarbu, bo te kilka rzeczy stanowi cały ich dobytek. Zupełnie inaczej niż normalne cele wyglądają izolatki. Są, ex definitione, jednoosobowe, dużo mniejsze i wszystko (m.in. stół, krzesło, łóżko) jest tam przytwierdzone do ścian i podłogi, żeby nie można było tego ruszyć. Pozwolę sobie dodać, iż kolega uznał za zbędny dopływ światła słonecznego, ponieważ bez niego łatwiej byłoby tych problematycznych złamać. Z przyjemniejszych elementów – w więzieniu są koty. Miło się na nie patrzy, jak się przechadzają po budynku i prześlizgują pomiędzy kratami. Wracając do głównego wątku, osadzeni w zakładzie półotwartym mogą m.in. wychodzić na spacerniak, kiedy tylko chcą. Gdy tam byliśmy, jeden z nich stwierdził, że czuje się „jak w jakimś pieprzonym zoo”. I w sumie trudno mu się dziwić – bo, o, wycieczka przyszła was sobie zobaczyć! Co więcej, w zakładzie półotwartym mają możliwość pracować – zarówno na terenie więzienia, jak i poza nim.
 
Reasumując, wyjście do ZK z pewnością w pewien sposób na mnie wpłynęło. Nie chodzi o to, że nagle zaczęłam współczuć wszystkim więźniom, jacy to oni biedni są, bynajmniej. Raczej zaczęłam ten problem głębiej widzieć. Zobaczyłam, jak to naprawdę wszystko wygląda, jak to działa. Trudno mi powiedzieć, czy właśnie tego się spodziewałam, bo nie miałam jakiegoś szczególnego wyobrażenia, ale z pewnością było sporo rzeczy, które mnie zaskoczyło. I sporo rzeczy, które zrozumiałam. A może nawet to doświadczenie wpłynie jakoś na moje plany na przyszłość (i nie, nie mam na myśli zostania kryminalistą)?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz